XXVII – Basowiszcza 2016
ARCHIWUM » Archiwum » XXVII – Basowiszcza 2016
Basowiszcza wypracowały sobie, na podlaskim rynku letnich festiwali muzycznych pozycję niekwestionowanego lidera wydarzeń, prezentujących szeroko rozumianą muzykę rockową i kulturę alternatywną. To na Boryku, leśnym uroczysku koło Gródka spotykają się dwie dusze, ta zachodnia, z kanonami rockowego grania, bo nie ukrywajmy to kultura anglosaska dała nam tą muzykę i ta wschodnia bardziej melancholijna, poetycka. Ta symbioza wytworzyła nam inną jakość, festiwal i fenomen społeczny, czyli białoruski rock.
Festiwal tradycyjnie rozpoczął się konkursem młodych wykonawców, który wygrał artysta .K prezentujący akustyczne brzmienia z okolic twórczości wschodnich bardów. Obok niego na scenie pojawili się jeszcze: Intelligency, The Glitchhh i M.G. Każdy z artystów przedstawił swój pomysł na muzykę. Konkurs to tak naprawdę, tylko przystawka przed głównym muzycznym daniem. Piątkowy wieczór, właściwą część festiwalu, otworzyli Ukraińcy z grupy Gogodzy Ganski z Iwanfrankowska. Zaprezentowali własną interpretację huculskich melodii z domieszką reggae muzyki klezmerskiej, a nawet punka. Następnie scenę przejęły dwa muzyczne projekty, gdzie kobiety odgrywają znacznącą rolę. Pierwszy to białostocki Ilo & Friends z Iloną Karpiuk, a drugi to białoruski Navi, zeszłoroczny laureat, z Ksenią Żuk za klawiszami i drugim wokalem. Zagrali optymistycznie, ciepło prezentując pogodne teksty. Po nich pojawił się Re1ikt pokazując kolejny raz czym jest progresywny rock. Wykonali m.in. utwór specjalnie napisany dla mińskiego klubu piłkarskiego Krumkaczy, nowej siły białoruskiego futbolu, który został entuzjastycznie przyjęty szczególnie przez „mińskich festiwalowiczów”. Noc należała jednak do kolejnych artystów, na których czekała większość publiczności. Krambambula, zespół zaczerpnął swoją nazwę od starobiałoruskiej nalewki i tak, jak pewnie ona, dał równorzędnego kopa, tylko muzycznego. Lider zespołu Lavon Volski, legenda białoruskiego rocka, bo tak już trzeba o nim pisać, jak zwykle nawiązał do etosu partyzanckiego narodu białoruskiego, który niejednokrotnie prowadził takie działania i stwierdził żartobliwie, że zespół po nagraniu siedmiu albumów „poszedł do lasu” ,a teraz wrócił, i to tak, jakby szczyt jego formy miał przypaść na tą „muzyczna Olimpiadę”. Podczas koncertu nie zabrakło satyrycznych tekstów, melodyjnych riffów i przebojów pokroju: Turisty , Mama Darahaja czy granego na modę I Shot the Sheriff Boba Marleya, Ja strelau u milicjanta. To oczywiście nie nawoływanie do przestępstwa tylko protest przeciwko łamaniu praw człowieka i pochwała życia i zabawy w granicach zdrowego rozsądku. Wolski zakończył występ jednym z legendarnych utworów N.R.M. czyli Try Czerpachy. Wydawać by się mogło, że nie sposób już przebić Krambambulę, ale jednak do poziomu gwiazdy dorównali następni.. Krakowianie z Hańby przenieśli publiczność o osiemdziesiąt lat do tyłu , gdzieś na sanacyjne podwórka, gdzie mogłaby grać ich zbuntowana orkiestra. Z instrumentami zespołów podwórkowych z tamtego okresu, jak akordeon, banjo i bęben wykorzystując teksty poetów z tej epoki czy do nich nawiązując, szydzili ze skrajnej prawicy i komunistów wytykając im ich wypaczenia.. Opowiedzieli się jednoznacznie przeciw totalitaryzmowi, a za tolerancją i wielokulturowością Początkowo publiczność podeszła do nich z dystansem, ale im bardziej zespół się rozkręcał tym tłum ulegał coraz bardziej porywającym rytmom klezmersko – punkowym serwowanym przed czterech „krakowskich hultai”. Po nich Dzieciuki z Grodna. Jest coś, co nierozerwalnie łączy Hańbę i Dzieciuki, to istota ich przekazu czyli umiłowanie przyjaźni, wolności i równości, walka o te wartości, odrzucenie wszelakiej maści nacjonalizmów, szowinizmów, szacunek dla niejednokrotnie wspólnej dla obu narodów historii i wspólnych bohaterów. Dzieciuki zaprezentowały znaczną część nowej płyty Recha (Echo), który stanowi concept albumu o losach Wielkiego Księstwa Litewskiego i Białorusi z bohaterami tych wydarzeń w tle. Wykonali utwory poświęcone Dawidowi Gorodzieńskiemu, Witoldowi Kiejstutowiczowi, zagrali też włoską pieśń partyzancką Bella Ciao z białoruskim tekstem opisującym walkę białoruskich partyzantów z niemieckim okupantem. A na scenie podobnie jak podczas ich poprzednich występów festiwalowych istne szaleństwo, a skład poszerzony o jeszcze jedną gitarę dodał zespołowi dodatkowej mocy i dynamiki. Niestety mankamentem, jedynym mankamentem tego występu był limit czasowy wyznaczony przez organizatorów na koncert, co spowodowało niepotrzebne animozje między stronami. Piątkowy koncert zakończył wspólny projekt Hańby i Dzieciuków nazwany Hańbuki, czyli moc ulicznej podwórkowej orkiestry okresu sanacyjnego połączonej z wschodnim szaleństwem sukcesorów Konstantego Kalinowskiego czy Stanisława Bułak –Bałachowicza, z dudami w tle, co wytworzyło niesamowity, energetyczny klimat. Rewelacyjne zabrzmiał Żandarm do słów J. Tuwima zaśpiewany w dwóch językach czy oczekiwany przez słuchaczy numer o Tadeuszu Kościuszko z nośnym refrenem „Za wolność naszą i waszą” zagrany w jedenastoosobowym składzie, znowu w dwóch językach i z odpowiedzią publiczności na refren. Basowiszcza to jednak nie tylko białoruski rock. Można było obejrzeć m.in. cykl Białoruskie Animacje, film o festiwalu „Basowiszcza”, a w Gródeckim Centrum Kultury sztukę Ksenia teatru „Czrevo”. Oba przedsięwzięcia cieszyły się sporą frekwencją, także wśród mieszkańców Gródka. Kolejny raz zaistniała Strefa Basmieżża, zapewniła przybyłym możliwość zakupu konfekcji damskiej i męskiej, książek i festiwalowych drobiazgów. Nowością był przenośny salon tatuażu w specjalnie przygotowanym do tego kontenerze oraz barbarshop Gentelmen’s Club czyli golibroda Dymitry Mackiwicz, który przyjechał z Uzdy i oferował swoje usługi paniom i panom, nie cieszyły się one zbyt wielkim zainteresowaniem, co nie zmienia faktu, że był to ciekawy pomysł i urozmaicenie, coś innego. Sobotni koncert rozpoczął piątkowy zwycięzca .K. Po nim publiczność mogła obejrzeć m.in. formacje B:N: i Tonqixod. Duże zainteresowanie wzbudził kolejny wspólny projekt, muzyków Lao Che i Pink Freud poruszającej się w stylistyce lekkiego nowoczesnego jazzu. Wspólny pomysł Huberta „Spiętego” Dobaczewskiego i Wojtka Mazolewskiego polega na przypomnieniu tekstów zabarwieniu erotycznym autorstwa J. Tuwima, J. Brzechwy czy B. Leśmiana. Hipnotyzujący głos Spiętego, liryczny nastrój dobrze zagrane partie muzyczne z dawką improwizacji zainteresowały słuchaczy, ale raczej to muzyka dla wyrobionego odbiorcy. Po nich Erik & The Worldly Savages, muzycy z Serbii z niewielką pomocą przyjaciół, zaprezentowali mieszankę porywających bałkańskich rytmów z melodyjnym punk rockiem. Potem białostocki zespół Zero – 85, czyli białoruski rock z podlaskim zacięciem cieszący się dużą estymą wśród podlaskich fanów. I na koniec znane i lubiane Brutto i Znich. Pierwsi z nich to odkrycie ubiegłorocznej edycji , białorusko – ukraińska formacja Siergieja Michaloka, a obok niego m.in. medalista międzynarodowych turniejów w kickboxingu Vitalij Gurkov. Brutto to bezkompromisowy rock z wręcz stadionowym zacięciem, to jest takim sposobem grania i spektaklu, który sprawdza się na dużych arenach, tam gdzie grają największe tuzy rocka, bo i ich show jest znakomity, w którym uczestniczą niczym gladiatorzy, oczywiście rocka, są sprawni, silni, prężący swoje muskuły, ale również pokazują wrażliwość na ludzką krzywdę, to słychać w ich przekazie. Oczywiście wykonali Wojny Światów, a publiczność odpaliła race, i zatraciła się w tańcu pogo. Skończyli ważnym utworem Nie być skotem do słów Janki Kupały. Piosenka o ludzkiej godności. Przedłużony występ Brutto spowodował niestety konieczność skrócenia występu Znicha. Aleś Tabolicz frontman grupy, czuł za to żal do organizatorów, że jego formacja nie mogła zaprezentować całego materiału.. Natomiast sam występ był świetny, klasyczne połączenie ekstremalnego metalu i muzyki folkowej i dodającej jej smaku klawisze i dudy. Organizatorzy przeprosili zespół i obiecali że podczas kolejnej edycji zaprezentują cały przygotowany materiał. Organizatorów trzymamy za słowo. Festiwal jak zawsze znakomity pod względem artystycznym i organizacyjnym, bardzo dobrze że wzbogacony o inny wymiar kultury. Integracja i dialog pod sceną, jak i w innych strefach festiwalu bez zarzutów i pokazała że Basowiszcza to nie tylko muzyka, to stan ducha. Tylko to jedno ale, po co się trzymać kurczowo założonych godzin grania, sztuka, szczególnie tworzona na żywo jest zjawiskiem dynamicznym i nie wiadomo, w którym kierunku pójdzie. Nikomu z uczestników festiwalu tak naprawdę się nie śpieszy. Dajmy artystom czas aby pokazali wszystko na co ich stać. Chciałoby się powiedzieć mniej gadania i administracyjnych decyzji a więcej czadu i spontanu. Miejmy nadzieję, że ta sytuacja nie wpłynie na poczucie jedności białoruskiej sceny rockowej i nie spowoduje sztucznych podziałów, które dla nikogo nie są potrzebne.
Tekst i zdjęcia: Michał Iwaniuk